Myślę, że jak najbardziej trwały. Wiadomo, że na świecie - nie pamiętam w tej chwili dokładnych statystyk - ale grubo ponad połowę obrotu mają derywaty odsetkowe, potem długo nic, później wszelkie kredytowe, walutowe, akcyjne i jakie tam jeszcze. Myślę, że nie jest tak bez przyczyny. Patrząc na nasze podwórko: po pierwsze rynek instrumentu bazowego (czyt. obligacji skarbowych + międzybankowy rynek pieniężny) to zdecydowanie największy rynek w Polsce, rynek obligacji na świecie zresztą też. A naturalnie dopełnienie tego rynku stanowią właśnie derywaty procentowe. Często wykorzystywane są wręcz jako jego substytut: gdy na rynku kasowym nie ma wystarczającej płynności (jak dzieje się to zwłaszcza od jakiegoś czasu ostatnio), nieraz na swapach da się coś zrobić. Przede wszystkim jednak rola derywatów – nie tylko procentowych - to kontrola i restrukturyzacja ryzyka. A największe podmioty, takie jak fundusze emerytalne, inwestycyjne, czy towarzystwa ubezpieczeń ponoszą przede wszystkim ryzyko stopy procentowej i coraz większa jest tego świadomość. Coraz większe będzie w związku z tym znaczenie instrumentów, które pozwalają tym ryzykiem zarządzać.
Myślę, że jest to jak najbardziej trafna diagnoza. Skądinąd nie całkiem bym się zgodził z taką definicją, że rolą derywatów jest ograniczanie ryzyk, bo z zasady zawsze są tam dwie strony ryzyka: jedna strona ryzyko oddaje, druga je bierze... Inaczej patrząc: ktoś kto „zabezpiecza się” przed ryzykiem np. wzrostu stóp procentowych, ryzykuje jednocześnie utratę części zysków (lub kosztów zabezpieczenia) w wypadku spadku stóp. Każdy kij ma dwa końce. Dlatego jeśli chodzi o sens stosowania instrumentów pochodnych ja użyłbym raczej słowa „restrukturyzacja”, zamiana ryzyka, tego, którego się nie chce, na inne, które się akceptuje. Co do „spekulacji”, to nie widzę w tym nic zdrożnego – w końcu, poniekąd wszystko co robią zarządzający aktywami, to pewnego rodzaju spekulacja, obstawianie jakichś scenariuszy. Z tym zastrzeżeniem, że w wypadku spekulacji na derywatach ogromnie rośnie odpowiedzialność i rola działów zarządzania i kontroli ryzyka. Są przecież znane w historii spektakularne przypadki, kiedy ludzie brali różne dziwne ryzyka nie wiedząc tak naprawdę do końca, co robią. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale obawiam się, że kiedyś coś takiego może nas spotkać i w Polsce.
Nie, na pewno nie wystarcza. Zresztą nie jestem od dawna „praktykującym” (tzn. akademickim) matematykiem. Natomiast coraz bardziej dochodzę do wniosku, że tego typu wykształcenie jest co najmniej przydatne. Co do wielkości pieniędzy, to człowiek szybko się przyzwyczaja, zostają tylko abstrakcyjne cyferki. Tysiąc milionów, czy tysiąc złotych – jaka to zasadnicza różnica? Myślę, że pewna tego typu obojętność jest w ogóle w zarządzaniu pieniędzmi bardzo potrzebna. Zdolność racjonalnego, obiektywnego spojrzenia, zdystansowania się od emocji, od bieżących wydarzeń gdy trzeba – a wiadomo przecież co rynek potrafi wyprawiać – taka umiejętność jest wręcz niezbędna. Po drugie, za najważniejszy uważam zwykły zdrowy rozsądek, o którym mówi się może rzadziej. Dla mnie osobiście jest to rzecz bardzo cenna. Widuję np. różne przedziwne struktury, które czasem nie wiadomo jak „ugryźć” w pierwszej chwili. Zdrowy rozsądek wtedy pyta: o co tu właściwie chodzi, czy to mi co czegokolwiek potrzebne? Wniosek jest zwykle taki, że pewnie można by się tym zająć, tylko po co. Coś takiego najczęściej po prostu nie ma sensu. Jeżeli chodzi o specyfikę zarządzania konkretnie instrumentami pochodnymi, czy strukturyzowanymi, to niestety nie wystarcza. Są to bowiem zwykle produkty, których analiza wymaga mniej lub bardziej poważnego aparatu matematycznego. Oczywiście wykształcenie, pewna gotowa techniczna biegłość (może i dostępna do opanowania w jakimś czasie dla kogoś innego) daje tu przewagę. Jednak istota matematyki (i tego co człowiek po studiach powinien posiąść) nie sprowadza do umiejętności „przekształcania wzorków”, lecz rzeczy ważniejszych - pewnych nawyków, dyscypliny myślenia, czy sposobu patrzenia na problem, dostrzegania struktur i zależności. Jest jeszcze coś co określam czymś w rodzaju wielowymiarowej „wyobraźni przestrzennej”. W wypadku bardziej egzotycznych derywatów trzeba umieć sobie np. wyobrazić jak taki produkt będzie się zachowywał w zmiennych warunkach rynkowych, objąć wiele zmiennych czynników, żeby wiedzieć, co się tak naprawdę robi i jakie ryzyko się podejmuje. Podobnie, choć jeszcze trudniej działa to w drugą stronę, gdy trzeba samemu wyobrazić sobie i stworzyć produkt dopasowany do zakładanego scenariusza. Oprócz tego typu „konkretnych” umiejętności przychodzą mi do głowy jeszcze dwie rzeczy, moim zdaniem ważne. Pierwsza, to chęci i zaangażowanie. Myślę, że większość osób zajmujących się rynkiem, rynkiem derywatów w szczególności, zwłaszcza tych, którzy są w tej dziedzinie dobrzy, to w jakiejś mierze pasjonaci, których to zajęcie pociąga, daje satysfakcję samą w sobie. Druga rzecz, przydatna to pewna umiejętność improwizowania i szybkiego uczenia się nowej rzeczy., Mnie np. niejednokrotnie, spotykając się z nowym produktem, zdarzało się tworzyć dla niego jakąś mini-teorię ad hoc., bo po prostu nie pasował do gotowych schematów.
Logowanie | Credits | Zastrzeżenia
i odpowiedzialność | Polityka
prywatności
© 2007 Inwestycje Alternatywne Sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone. |