Autor publikacji

Redakcja serwisu

IA RSS - Artykuły

Zasady dotyczące rynku ropy naftowej

13 lipca 2009 r.

Zasady dotyczące rynku ropy naftowej

Rynek ropy naftowej ma szczególne miejsce w szerokiej klasie instrumentów powiązanych z cenami surowców. Ropa nie przypadkiem określana jest dosłownie paliwem dla światowej gospodarki, a dla ludzi, którzy dorobili się fortun lub pragną tego dokonać w obszarze przemysłu naftowego, odpowiednim określeniem jest „czarne złoto”.

Od roku utożsamianym z kryzysem naftowym – 1973 konsumpcja energii na świecie uległa niemal podwojeniu, a 36 proc. jej zapotrzebowania uzyskuje się z ropy naftowej i jej pochodnych. Węgiel pokrywa ok. 29 proc., gaz ziemny mniej więcej 26 proc., a reszta to tzw. źródła alternatywne (hydroelektrownie, turbiny wiatrowe, kolektory słoneczne, lecz również energia atomowa). Ropa naftowa jest surowcem strategicznym, bowiem obecnie żadna większa gospodarka nie jest w stanie obejść się bez niego. Nagły brak dostępu do ropy może oznaczać depresję gospodarczą. Gdy świat ogarnęła na przełomie XIX i XX wieku techniczna rewolucja, przedstawiciele przemysłu nie zakładali, że ropy naftowej kiedyś zabraknie, a było też wielu, którzy u początków motoryzacji uznawali nawet samochody jedynie za fanaberię bogaczy. Dziś kierując się do supermarketu, czy do pracy, nie zastanawiamy się nawet nad spacerem w tych kierunkach. Wsiadamy po prostu w samochód. Człowiek współczesny jest zmotoryzowany. Pomijamy oczywiście tak oczywiste kwestie jak dostawy towarów w sklepach, korespondencji listowej i wielu innych aspektów codzienności.


Problem jednak w tym, że dostęp do tego surowca uzależniony jest od globalnych politycznych rozgrywek. Stany Zjednoczone są trzecim producentem ropy na świece, lecz jednocześnie generują 25 proc. światowego importu tego surowca. Nie wnikając w relacje tego mocarstwa z krajami Bliskiego Wschodu, nie dziwi ogromne zainteresowanie Amerykanów tym rejonem. Tam znanych ludzkości zasobów ropy jest najwięcej. Dostęp do ropy jest warunkiem trwania potęgi Stanów Zjednoczonych i nawet jeżeli Barack Obama szykuje rewolucję alternatywnego wydania pozyskiwania energii, jeszcze długo paliwem tam będą wszelkiej maści węglowodory, w tym głównie ropa naftowa. Apetyt na ropę naftową rośnie również proporcjonalnie do tempa rozwoju Chin, dlatego Państwo Środka traktowane jest obecnie jako ośrodek, na bazie którego szacuje się, że zapotrzebowanie na ropę będzie rosło dynamicznie również w przyszłości.
Największym problemem jest jednak podaż surowca. Bardzo często ten właśnie aspekt nadaje ton notowaniom. Wynika to głównie z faktu, że 40 proc. produkcji surowca należy do kartelu OPEC, w kontekście którego trudno mówić o umożliwianiu swobodnego kreowania cen przez tzw. niewidzialną rękę rynku. „Ręka” na rynku ropy jest widoczna i przytwierdzona do OPEC właśnie. Ale jest też i druga - należy do Rosjan, co do których nie da się ukryć, że dzięki ropie kontynuują „globalną partię szachów” w najostrzejszym jej wydaniu.


Podaż surowca z trudnością dorównuje popytowi, dlatego nawet jeżeli przy instalacjach naftowych w Nigerii (4 proc. światowego wydobycia) porusza się ktoś podejrzany, na rynku wzniecane są obawy, że lada moment dostawy ropy będą wstrzymane. Ceny wówczas rosną.


By zacząć zarabiać na ropie nie musimy kupować ciężkiego sprzętu górniczego i wznosić rąk do nieba, by miejsce w którym wiercimy okazało się tym właściwym. Nawet jeżeli uznamy, że chcemy obracać surowcem już wydobytym, to nie musimy go nawet oglądać i możemy nim dysponować z drugiego końca świata. Jednak, co okazało się największą zachętą dla setek tysięcy inwestorów, to fakt, że tej ropy w ogóle może nie być, by spekulować jej cenami. Polega to na tym, że dwie strony transakcji umawiają się na fikcyjną (oczywiście legalną) transakcję w przyszłości na ustalonych dziś warunkach, do których należy głównie cena i czas (na przykład miejsce dostawy surowca już nie obowiązuje). W praktyce to tak naprawdę zakład o to, ile ropa będzie kosztować w przyszłości lub chociaż, w którym kierunku będzie się poruszać. Strona kupująca ropę (a dokładnie kontrakt na nią) obstawia wzrosty cen, bo dziś może kupić, a gdy cena wzrośnie, sprzedać drożej. Natomiast sprzedający dziś liczy, że po ustalonym czasie cena ropy spadnie. W teorii, gdy okaże się, że sprzedający miał rację, w dniu wygaśnięcia kontraktu na rynku może on kupić taniej surowiec, a na podstawie zawartego wcześniej kontraktu sprzeda go po wyższej cenie. W praktyce wypłacana jest jednak jedynie różnica, bez dodatkowych, niepotrzebnych transakcji.
 

Tu warto zwrócić uwagę, że rynki finansowe, a już tym bardziej rynki surowcowe są symetryczne. Oznacza to, że równie łatwo można zarabiać na wzrostach, jak i na spadkach cen. Doniesienia typu „dobre wieści z rynku ropy” są zatem co najmniej dziwne. Kwestia ta jest po prostu subiektywna. Jest jednak jeden argument obronny dla autorów tego typu zdań. Związany jest on z ludzką psychiką. Rzecz wydaje się intuicyjna, lecz warto ją wskazać. Grając na spadki cen, jesteśmy świadomi, że gdzieś znajduje się limit ruchu w dół, natomiast gra na wzrosty odbywa się w warunkach, gdzie ograniczeń zerowej ceny po prostu nie ma. Zatem nawet jeżeli przez 3 lata można było zarobić więcej na spadkach cen na danym rynku, to i tak, w tak długim okresie czasu wielu uznać może, że „bezpieczniej” jest grać na wzrosty cen.


Bezpośredni dostęp do rynku ropy naftowej, jak również wielu innych surowców, odbywa się za pośrednictwem odpowiednich giełd, na których możemy nabyć kontrakty terminowe. Niemniej do najpopularniejszych z nich (np. New York Mercantile Exchange) w Polsce dostęp mają nieliczni ci, którzy albo odznaczają się ogromną determinacją, albo ich portfel pozwala wynająć człowieka w banku, który się tym zajmie. Jednak wraz z rozwojem w Polsce tzw. platform forexowych (systemu, który pozwala uczestnictwo w rynkach walutowych i często surowcowych), inwestor zaznajomiony z metodami działań domu maklerskiego w segmencie akcji, nie powinien mieć problemów z inwestowaniem w instrumenty pochodne oparte o ceny surowców. Jeszcze bardziej przyjazną wersją jest podejmowanie inwestycji w gotowe produkty oferowane przez banki i tzw. butiki inwestycyjne, bazujące najczęściej na idei zarabiania przy określonym z góry poziomie ryzyka (produkty strukturyzowane). Natomiast na Zachodzie furorę również robią produkty Exchange Traded Funds (ETF), które lada moment mogą zachwycić również polskich inwestorów. ETF to takie drobne fundusze inwestycyjne, które deklarują, że nie próbują walczyć z rynkiem, czyli generować lepszych wyników niż na przykład indeks WIG, czy też inny indeks giełdowy, lecz możliwie dobrze odzwierciedlają ten właśnie indeks. Ich zaletą jest bardzo przejrzysta konstrukcja i niskie koszty inwestycji. Szczególnie atrakcyjne jest obejście pewnej niedogodności, która towarzyszy tradycyjnym kontraktom terminowym. Jak bowiem ich nazwa wskazuje, jednym z parametrów kontraktu jest termin jego wykonania (czyli przyszłej transakcji) - najczęściej 3 lub 6 miesięcy. Problem pojawia się, gdy chcemy być na rynku dłużej niż te 3 bądź 6 miesięcy bez komplikacji w postaci dokonywania dodatkowych transakcji itp. To, tzw. rolowanie pozycji, leży już w gestii ETF. Inną zaletą jest możliwość dokonania inwestycji w cały zestaw instrumentów związanych z surowcami. W normalnych warunkach trudno stworzyć portfel, gdzie możemy sobie kupić po trochu każdego surowca. Zbudowanie takiego kosztuje masę pieniędzy. Niedogodność ta zniknęła dzięki wprowadzeniu indeksów surowcowych, gdzie każdy z nich ma udział adekwatny do „ważności” w gospodarce światowej. Nie dziwi zatem, że większość tego typu indeksów w niemal 30 proc. opiera się na ropie naftowej. W ogóle surowce energetyczne stanowią często 50 proc. takiego indeksu. Istnieją również inne indeksy, które pozwalają bardziej sprecyzować przedmiot inwestycji – mogą na przykład zawierać wyłącznie metale szlachetne itp. Bez względu na to, na czym dany indeks się opiera, jest on doskonałym rdzeniem do wszelkiej maści produktów finansowych. Może na nim bazować produkt strukturyzowany, jak również fundusz ETF.